Mojego najstarszego syna Mishenkę nazywam „noworocznym darem losu”. Zdarzyło się to ostatniego dnia mijającego roku. Siedem lat temu wysłałam Yurę do sklepu, żeby coś dokupił na świąteczny stół, a mąż wrócił nie sam - z dzieckiem na rękach...

- Co to za cudo? - Stałam i nie wiedziałam, jak zareagować na to, co się dzieje, a Yurka, wpychając dziecko w moje ręce, zniknął za drzwiami wejściowymi ze słowami: „Potrzymaj, wszystko wyjaśnię później!”.

Zostaliśmy z nim sam na sam. Pierwszy raz w życiu trzymałam w ramionach tak malutkie dziecko. Pamiętam jak stałam, patrzyłam jak śpi i ledwo oddychałam...

Po pewnym czasie mąż wrócił:

- Nigdzie jej nie ma, co za matka... wracam do domu, wchodzę do klatki, a potem patrzę – stoi wózek dziecięcy na klatce schodowej, zaglądam do środka – a w środku jest dziecko. Na klatce było ciemno, włączyłem latarkę w telefonie – nie ma nikogo…

Zadzwoniłem do drzwi sąsiadki cioci Mashy – pokręciła tylko głową i powiedziała, że nie wie czyje to cudo. Nie odwiedzają jej znajomi z dziećmi i zamknęła drzwi... Stałem na kaltce przez jakieś dwadzieścia minut, aż wreszcie postanowiłem zabrać go do nas. Na klatce jest zimno, a maleństwo jest w cienkim kocu...

- Eh Yurka, masz szczęście co do przygód, mam nadzieję, że to nie twoje dziecko.

- Co ty, nie, nie moje. Co robimy?

Przerwał nam dzwonek do drzwi - spodziewaliśmy się tylko rodziców. Teściowa przyjechała jako pierwsza. Julia Antonovna zamarła z otwartymi ustami na progu mieszkania.

- Kiedy wam się to udało?!

- To nie jest nasze dziecko, podrzutek - odpowiedział mąż - lepiej powiedz mi, co mamy z nim zrobić.

- Zadzwoń na policję, synu, przecież nie zamierzasz go zostawić.

- A co... może zostawimy? - zapytałam cicho, a Yurka spojrzał na mnie i w ciągu tych kilku sekund stało się jasne - to nasza szansa!...

Miałam wtedy już ponad trzydzieści lat, a Yura skończył 35. Tak, mieliśmy wszystko: dobrą pracę, mieszkanie, przytulny wiejski dom, ale marzenia o tupocie dziecięcych stóp i dźwięcznych głosach pozostały tylko marzeniami...

„Twój mąż jest bezpłodny” – dowiedziałam się po wielu badaniach - „wypłynęły konsekwencje choroby, którą przechodził w dzieciństwie.

Ryczałam w gabinecie.

- Weź się w garść, Olya. Jest wiele sposobów, aby zostać matką, na przykład adopcja.

- Ale ono będzie obce!

- Weźcie dziecko, przyzwyczaicie się, stanie się częścią rodziny...

Spojrzałam z powątpiewaniem na lekarza i wyszłam z gabinetu. Codzienne troski i problemy pomogły mi o tym zapomnieć. Przypomniałam sobie tę długą rozmowę dopiero teraz, kilka lat później, kiedy prawie pogodziłam się z myślą, że ​​Yura i ja nie będziemy mieć dzieci.

A potem w domu pojawia się dziecko i nawet jeśli jest obce, to może to być nasze przeznaczenie...

Kolejne miesiące były bardzo trudne, uzyskaliśmy opiekę nad synkiem, dokonaliśmy remontu w pokoju gościnnym, zamieniając go w przytulny pokój dziecięcy. Kolejka w biurze adopcyjnym była oczywiście duża, nie wiem, co nam pomogło: albo znajomości mamy Yurki, albo tak naprawdę to było nasze przeznaczenie.

Dwa lata później zaadoptowaliśmy uroczą małą Darię.

Teraz nasz dom jest pełen dziecięcych głosów i śmiechu, nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak mieszkaliśmy sami z mężem. Są trudności, to zrozumiałe, ale wszystko to wydaje się śmieszne i nieważne, kiedy przytulam swoje dzieci, a one cicho szepczą do mnie: „Mamo, kochamy Ciebie!…"

Główne zdjęcie: kakao.im