Pewnego dnia wracałam ze sklepu do domu i znalazłam kociaka. Padał deszcz, a on był cały mokry, brudny i trząsł się. Było mi go bardzo żal, więc schowałam go do kieszeni.

Jestem mężatką od czterech lat. Mamy małego synka Janka, który ma 1 rok i 1 miesiąc. Teraz jestem na urlopie macierzyńskim, ale kiedyś pracowałam w szkole podstawowej jako nauczycielka.

Wyszłam za mąż z miłości, ale czekała na mnie niezbyt przyjemna niespodzianka, co nie ukrywam ostatnio mnie bardzo stresuje. Nie wyobrażałam sobie, że współczesny, odnoszący sukcesy człowiek może wszystko zbierać, gromadzić w domu i być skąpcem! Wszystko to dzięki jego mamusi, którą uwielbia.

Chodzi o to, że nie wolno nam niczego wyrzucać! Nawet zużyte dezodoranty, nawet puste opakowania po proszku do prania! Nawet puste opakowania po sokach i plastikowe butelki po wodzie mineralnej! Według mojego męża to wszystko może się przydać, a w naszej piwnicy stoją worki z różnymi śmieciami. Od czasu do czasu coś wyrzucam, ale gdy on to zauważa, zaczyna mi mówić, że jestem rozrzutna itp.

Ostatecznie wykończyło mnie to, gdy urodziłam dziecko i poszłam na urlop macierzyński. Kiedyś miałam pensję i mogłam kupić wszystko, co było mi potrzebne: artykuły spożywcze, opłacić rachunki i kupić różne drobiazgi. Ale potem mój mąż zaczął liczyć każdy grosz, który mi dawał i musiałam pokazywać wszystkie paragony!

Pewnego dnia wracałam ze sklepu do domu i znalazłam kociaka. Padał deszcz, a on był cały mokry, brudny i trząsł się. Było mi go bardzo żal, więc schowałam go do kieszeni.

Przyniosłam go do domu. Najpierw go umyłam i nakarmiłam, potem pokazałam mężowi. Kazał mi wyrzucić go z domu. Nie wytrzymałam i zrobiła się wielka awantura. Naprawdę wielka. Powiedziałam mężowi o wszystkich pretensjach, które się nagromadziły. Był ewidentnie zszokowany.

W końcu powiedział: kot może zostać, ale ja muszę sama radzić sobie z problemami finansowymi. Tak robią teraz wszyscy ludzie. Pokrywa koszty bieżące i utrzymanie dziecka, a resztę zainwestuje w rozwój biznesu.

Dobrze, skoro tak ma być.

Poszukałam w Internecie i znalazłam pracę dorywczą (kiedy Janek śpi, wszystko jest posprzątane, ugotowane i wyprane, czyli w nocy). Nie było łatwo, ciągle byłam niewyspana, ale w końcu miałam trochę pieniędzy dla siebie.

Mój kociak wyrósł na dużego fantastycznie pięknego kota: całkowicie białego i o różnokolorowych oczach. Cały czas robiłam mu zdjęcia, a potem koleżanka poradziła mi, żebym założyła mu profil na Instagramie i tam wrzucała zdjęcia.

W ciągu dwóch miesięcy miał ponad 50 tys. subskrybentów. Ta liczba ciągle rośnie. Zaczęłam otrzymywać propozycje współpracy - reklama, oczywiście płatna. Kiedyś bezdomny kociak zaczął zarabiać, a jego dochód tylko rośnie z każdym miesiącem!

Teraz Instagram przynosi mi dobre pieniądze. Oczywiście rozpieszczam kota jak tylko mogę: najlepsza karma i regularne kontrole u weterynarza, różne zabawki. Ale nawet po tym wszystkim zostaje porządna kwota.

Mąż próbował nawet domagać się tego zarobku, ale nie pozwoliłam mu na to - przecież nie chciał zwierzaka, gdy przyniosłam brudnego i chorego kociaka! Do budżetu rodzinnego wpłacam tyle samo co on. Natomiast reszta jest moja. Myślę, że to sprawiedliwe.

Teraz naprawdę zastanawiam się, po co mi taki mąż. Nie ma prawie żadnego kontaktu z dzieckiem, więcej czasu spędza ze swoją matką. Możemy poradzić sobie bez niego... Niech teraz myśli, jak naprawić sytuację.

Główne zdjęcie: pandda.one