Na tę kobietę zwróciłam uwagę przez przypadek: zdążyłam wsiąść do autobusu, cała rozczochrana, próbując doprowadzić się do porządku. Powoli patrzyłam na wszystkie strony – czy nie zobaczę znajomej twarzy, nie chciałam żebym była widziana w takim stanie.

Zwróciłam uwagę na tę kobietę.

Byłam pewna, że ją znam.

Kontynuowałam poprawianie makijażu patrząc w lusterko, próbując niepostrzegalnie na nią patrzeć…

Przypomniałam sobie!

To było dawno temu gdy byłam studentką uniwersytetu medycznego.

Kiedy odbywałam praktyki w szpitalu, myślałam że nie miałam szczęścia. Zostałam przydzielona na oddziale z porzuconymi dziećmi. Te dzieci, których nikt nie potrzebował, nieumyślnie powodowały że chodziłam cały czas ze łzami w oczach. Próbowałam każdego pogłaskać i dać trochę miłości – ale co może zrobić jedna stażystka przeciw systemowi? Do tego nie przydzielano mi poważnych spraw.

Najbardziej szkoda mi było małego Boriu. Zdrowy, już trochę urósł, z rudymi kręconymi włoskami, miał zdecydowany charakter. Nie poddawał się, nie płakał jak reszta. Wołał mamę stanowczo i zdecydowanie. Zdowy i wyrośnie na pełnego sił przystojniaka. Jak można było go porzucić?

Inne pielęgniarki pokazały mi miłą kobietę z kręconymi włosami, mamę Bori. Wtedy zrozumiałam dlaczego tak zareagowałam: była podobna do mnie. To znaczy, że też bym urodziła takiego zdrowego i pięknego malucha. Tylko że nigdy bym nie zostawiła swojego dziecka w szpitalu.

Teraz patrzyłam na tę kobietę po dziesięciu latach. I na Borię. Właśnie tak go nazywała.

Jednak go zabrała.

Uśmiechali się do siebie, a ja znowu ryczałam patrząc na chłopaka. Ale tym razem ze szczęścia…

Główne zdjęcie: optim1stka.ru