Siostra wyjechała na wakacje, zostawiła mnie, bym zajął się mieszkaniem i kotem. Postanowiłem przeprowadzić się tam na kilka tygodni.

Pierwszego dnia zachorowałem. Chciałem pójść spać – kot wrzeszczy, woła do kuchni. Uzupełniłem mu jedzenie, zmieniłem wodę, pogłaskałem. Brak reakcji, nadal siedzi na środku kuchni i wrzeszczy, że nie mogłem przez to spać.

Wyczyściłem jego kuwetę, pogłaskałem go, pokroiłem i dałem mu mięso.

Czuję że mam temperaturę, głowa mi pęka i chce mi się wymiotować.

Kot nie dotyka jedzenia, patrzy w jednym kierunku i wyje, ale przez moment wydaje się, że ucichł. Gdy tylko się położyłem, z kuchni znowu krzyk już ochrypłego kota. Nie wytrzymałem.

Przegoniłem go mokrą miotłą, zamknąłem kuchnię. Kot nadal krzyczał coraz bardziej rozdzierająco, już siedząc pod drzwiami.

Szukałem telefonów weterynarzy, zadzwoniłem. Postanowiłem zrobić kawę i udać się do najbliższej kliniki, podszedłem do kuchenki gazowej i okazało się, że gaz był włączony, ale palniki się nie paliły.

Jestem idiotą.

A kot jest świetny.

Główne zdjęcie: kakao.im