Miałem sen. „Idę nocą przez zalane deszczem miasto, szukając czegoś. Nie wiem czego szukam, ale wiem, że to jest gdzieś w pobliżu. Latarnie uliczne zaczynają gasnąć jedna po drugiej. Miasto pogrąża się w mroku i zimnie. Ogarnia mnie strach i zaczynam się spieszyć. Muszę znaleźć to coś, zanim zgaśnie ostatnia latarnia. Ani jednej osoby, ani jednego samochodu. Dookoła stoją wysokie domy i w żadnym z nich nie ma zapalonego światła. Ani jedno okno nie jest oświetlone. Albo jest to martwe miasto, albo wszyscy śpią. Ostatnia latarnia zaraz zgaśnie i znajdę się w całkowitej ciemności. Robi się coraz zimniej. Zaczynam zamarzać. Już pocieram twarz i dmucham na dłonie, żeby je jakoś ogrzać.
Dookoła stoją domy bez okien. Wpatruję się w wieżowce i zauważam, że to plac budowy. Jeszcze nie ma szyb. Domy są jeszcze w trakcie budowy. Ogromny plac budowy. Całe miasto jest w budowie. Może to stare, opuszczone miasto. Może ludzie wyjechali stąd dawno temu?
Teraz idę drogą między domami. Boję się. Gaśnie ostatnia latarnia. Wtedy zauważam kociaka. Zwierzak siedzi na środku drogi, żałośnie miaucząc. Uświadamiam sobie, że to jest właśnie ten kotek, którego szukałem.
Podchodzę do kociaka, biorę go na ręce i chowam pod kurtką. Kociak cały drży. Jego małe serce szybko bije.
- Nie bój się, maleństwo - szepczę - nie zrobię ci krzywdy.
Po chwili czuję ciepło. I wydaje mi się, że mu również jest ciepło, dlatego jest spokojny. Pewnie zasnął.
Było nam ciepło. Czuliśmy się bardzo dobrze i spokojnie. To było obce, zimne miasto, a my czuliśmy się dobrze. Słońce pojawiło się nad horyzontem. Mordka kociaka wyjrzała spod koszuli i spojrzała na mnie z wdzięcznością.
Obudziłem się rano i w jednej sekundzie zapomniałem o tym śnie. Leżałem tam powoli budząc się i nie mogłem zrozumieć dlaczego czuję się tak dobrze i spokojnie. Ostatnio rzadko mi się to zdarza. Było raczej na odwrót.
Musiałem się szykować do pracy. Ranek minął jak zwykle. Umyłem twarz, zjadłem śniadanie, ubrałem się i poszedłem do pracy. Był październik, a na zewnątrz wciąż było ciemno, zimno i wilgotno. Starałem się jak najszybciej dotrzeć na przystanek.
Stoję i czekam na mój tramwaj. Skądś dobiega żałosny pisk. Patrzę w tamtym kierunku i nie widzę tam nikogo. Znowu czekam. Widzę, że za chwilę przyjedzie tramwaj. Znów słyszę miauczenie. Wtedy dostrzegam małego kociaka. Siedzi pod krzakiem i ledwo go widać w ciemności. Zwierzak jest skulony, ponieważ jest mu zimno.
Wtedy przypomniałem sobie ten sen. Pamiętam jak znalazłem kociaka, właśnie takiego jak ten, i było nam z nim dobrze i ciepło. Nie myśląc zbyt długo, podbiegam do kotka i nagle...
Słyszę za sobą potężny huk. Odwracam się i widzę czerwony samochód, który znajduje się na miejscu, w którym przed chwilą stałem. Wypadł z jezdni na przystanek autobusowy i przewrócił kosz na śmieci. Kosz, obok którego stałem. Kosz jest cały zgnieciony, oddalony od samochodu o jakieś dwadzieścia metrów.
Stoję patrząc na kosz na śmieci i uświadamiam sobie, że przecież to ja mogłem leżeć obok, gdyby kociak mnie nie zawołał.
Podniosłem kociaka, rozpiąłem kurtkę i schowałem go, głaszcząc wdzięcznie jego zimne, mokre ciało.
Kociak mieszka teraz ze mną. W sumie to już nie jest kociak, a piękny, miły kot.
Główne zdjęcie: google