Razem z mężem pomogliśmy synowi i daliśmy mu pieniądze na wkład własny, a nasza córka zrobiła nam awanturę i teraz też żąda od nas pomocy. My mamy inne zdanie na ten temat: syn studiował dziennie i nie płaciliśmy żadnych czesnych, a córka wymarzyła sobie prywatną uczelnie, za którą zapłaciliśmy.

Mamy dwoje dzieci: córkę i syna. Różnica między nimi jest niewielka - dwa lata. Córka jest starsza, syn młodszy. Długo zastanawialiśmy się z mężem, jak zapewnić dzieciom przyszłość lub przynajmniej wstępną pomoc i zdecydowaliśmy, że otworzymy konto oszczędnościowe w banku na imię każdego dziecka i co miesiąc będziemy oszczędzać określoną kwotę.

Mając kapitał początkowy, łatwiej byłoby naszym dzieciom wejść w dorosłość. Nasza dwójka dzieciaków bardzo się od siebie różniła. Sylwia nie chciała się uczyć, ciągle opuszczała lekcje, bardzo trudno było ją namówić do odrabiania zadań domowych.

Ciągle próbowaliśmy z nią rozmawiać i tłumaczyć, że nauka jest ważna, bez wykształcenia nie będzie w stanie znaleźć przyzwoitej pracy i będzie pracować w sklepie albo jako sprzątaczka. Nie obchodziło jej to.

Ledwo skończyła szkołę z samymi dwójkami i trójkami, maturę też ledwo zdała, więc nie było szansy na dostanie się na studia. Przyjęli ją tylko na prywatną uczelnię. Wiedzieliśmy, że córka nie chce studiować, ale Sylwia przekonała nas swoimi łzami i przysięgami, że będzie się uczyć.

Wypłaciliśmy pieniądze z jej konta i zapłaciliśmy za jej edukację, a w zeszłym roku nawet dopłaciliśmy, bo na koncie nie było już wystarczającej ilości pieniędzy. Córka dotrzymała obietnicy - studiowała. Niemal natychmiast po ukończeniu studiów wyszła za mąż, zamieszkała z mężem i dostała przyzwoitą pracę.

Syn był zupełnie inny. Lubił się uczyć. Nieustannie brał udział we wszelkiego rodzaju olimpiadach, konkursach i wygrywał. Ukończył szkołę z wyróżnieniem i dostał się na najlepszą uczelnię, nie dość, że nie musieliśmy nic płacić, to jeszcze dostał stypendium.

Na ostatnim roku zaczął pracować w niepełnym wymiarze godzin w renomowanej firmie, a po ukończeniu studiów został natychmiast przyjęty na stałe. Nie spieszyło mu się do małżeństwa, chociaż miał dziewczynę i spotykali się od ponad dwóch lat. Pewnego dnia, podczas rozmowy, syn powiedział, że nie zamierza się żenić, dopóki nie będzie mieć własnego mieszkania.

- Dopóki nie będę miał pewności, że moja rodzina będzie miała zapewnione wszystko, czego potrzebuje, nie ożenię się - powiedział syn.

To oczywiście dobre podejście, ale tak można czekać nawet do czterdziestki. Dlatego skonsultowaliśmy się z ojcem i postanowiliśmy przekazać synowi zaoszczędzone pieniądze na wkład własny. Syn zgodził się i wkrótce udało mu się kupić mieszkanie. Kiedy Sylwia dowiedziała się o tym, przybiegła do nas z pretensjami i zalana łzami. Zaczęła nam zarzucać, że bardziej kochamy jej brata i że ona też chce pieniądze na mieszkanie.

Zawsze kochaliśmy nasze dzieci jednakowo i traktowaliśmy je odpowiednio: kto był winny, to stał w kącie, kto był dobry, ten dostawał pochwałę. Jeśli się pokłóciły i nie potrafiły jasno powiedzieć, co się stało, karaliśmy ich oboje.

Zawsze kupowaliśmy rzeczy i zabawki o tej samej wartości. Nawet na urodziny dawaliśmy im obojgu prezenty, oczywiście, solenizant dostawał droższy, ale drugie dziecko nigdy nie było zapomniane. Na ich konta też odkładaliśmy tyle samo.  Więc Sylwia nie powinna nas oskarżać o to, że bardziej kochamy jej brata.

Powiedzieliśmy jej, że zapłaciliśmy za jej edukację z pieniędzy, które zaoszczędziliśmy i uważaliśmy, że postąpiliśmy uczciwie i sprawiedliwie.

- Gdybym wtedy wiedziała, że mogę wybrać mieszkanie zamiast wykształcenia, wybrałabym mieszkanie! Nie daliście mi wyboru!

- O jakim wyborze ty mówisz? Razem z mamą tak zdecydowaliśmy. Michał poszedł na darmowe studia, więc zaoszczędził pieniądze, które wydalibyśmy na jego edukację. Daliśmy mu je po studiach, bo przecież dla niego je nazbieraliśmy. Tyle samo nazbieraliśmy dla ciebie.

Na córkę nasze argumenty nie działały - obraziła się i zezłościła. Nadal uważa, że bardziej kochamy jej brata. A ją oszukaliśmy. Według niej powinniśmy byli opłacić jej studia i dać na mieszkanie. Dzieciom nigdy nie dogodzisz.