Zdradziłam męża, i wcale nie jestem pewna, że tego żałuję.. Sama nie wierzę, że piszę te słowa, bo jeszcze kilka miesięcy temu pomyślałabym, że takie historie zdarzają się innym, nigdy mnie nie dotkną.

A jednak wszystko wydarzyło się naprawdę - nie w filmie, nie w książce, tylko podczas zwykłej służbowej delegacji. I choć rozum krzyczy, że to, co zrobiłam, było błędem, serce podpowiada coś zupełnie innego.

To był bankiet po zakończonym dniu konferencji. Sala pełna ludzi, śmiechy, wino, kieliszki stukające o siebie. Siedziałam obok kolegi z pracy, którego znałam od dawna. Nigdy nie patrzyłam na niego w ten sposób. Zawsze był dla mnie „tylko” współpracownikiem – inteligentnym, zabawnym, z błyskiem w oku, ale niczym więcej.

Tym razem jednak wszystko wyglądało inaczej. Może dlatego, że mój mąż od dawna traktuje mnie jak element wyposażenia domu – obecna, ale niezauważana. Może dlatego, że tego wieczoru po prostu potrzebowałam czuć się znów kobietą, a nie tylko matką, żoną, kucharką i księgową rodziny.

Rozmawialiśmy długo. O pracy, o książkach, o rzeczach, które lubimy. A potem wino rozwiązało języki, a jego spojrzenie stało się inne – cieplejsze, bardziej osobiste. W pewnym momencie nachylił się i powiedział: „Dawno nie widziałem, żeby ktoś tak potrafił słuchać”. Poczułam, jak czerwienią mi się policzki, choć dawno już zapomniałam, jak to jest reagować w ten sposób na komplement.

Po kolacji zaproponował, że odprowadzi mnie do hotelu. Szliśmy boczną uliczką, wiatr rozwiewał mi włosy, a ja czułam się lekka, jakby zrzuciła ze mnie ciężar codzienności. Pod drzwiami hotelu zatrzymaliśmy się. Mogłam powiedzieć „dobranoc” i wejść do środka. Mogłam, ale nie powiedziałam. On spojrzał na mnie pytająco, a ja – jak zahipnotyzowana – odpowiedziałam uśmiechem. I wtedy to się stało.

Pocałował mnie. Delikatnie, ostrożnie, jakby bał się, że się odsunę. Nie odsunęłam się. Świat wokół zniknął – nie było miasta, nie było konferencji, nie było mojego małżeństwa. Byliśmy tylko my dwoje, a ja czułam, że znów oddycham.

Reszta wydarzyła się tak naturalnie, że do dziś trudno mi uwierzyć, że naprawdę przekroczyłam tę granicę. Tej nocy byłam kimś innym – młodszą, odważniejszą, pragnącą. Nie było we mnie wahania, nie było wyrzutów sumienia. Dopiero nad ranem, gdy obudziłam się obok niego, spojrzałam w sufit hotelowego pokoju i pomyślałam: „Co ja zrobiłam?”.

A potem przyszedł drugi głos: „Ale dlaczego miałabyś żałować?”. Przecież od lat czułam się w domu samotna. Mąż nie widzi we mnie kobiety, nie pyta o moje marzenia, nie przytula, gdy jest mi źle. Dzielimy przestrzeń, rachunki i obowiązki, ale nie życie. A tej jednej nocy poczułam się znowu potrzebna, ważna, piękna.

Wracając z delegacji, patrzyłam przez okno pociągu i myślałam, jak to możliwe, że zdrada – coś, czego zawsze się bałam – dała mi tyle siły. Nie chodzi o to, że planuję zostawić męża i związać się z kolegą. On ma swoje życie, ja swoje. Ale ten moment pokazał mi, że wciąż potrafię czuć. Że wciąż jestem kobietą, a nie tylko cieniem samej siebie.

Kiedy weszłam do domu, mąż siedział przed telewizorem. Spojrzał na mnie i zapytał: „Zrobiłaś zakupy w drodze?”. Ani słowa o tym, że tęsknił. Ani pytania, jak minęła podróż. Poczułam wtedy, że w moim sercu coś się zamknęło, a coś nowego otworzyło.

Od tamtej nocy noszę w sobie tajemnicę, której nikomu nie wyznałam. Czasem budzi mnie w nocy strach, że się dowie. Innym razem myślę, że nawet gdyby się dowiedział, może nic by to nie zmieniło – może od dawna nie jesteśmy już prawdziwym małżeństwem, tylko dwiema osobami, które nauczyły się funkcjonować obok siebie.

Czy żałuję? Nie. A przynajmniej nie w taki sposób, jak oczekiwałby świat. Nie żałuję, że przypomniałam sobie, kim jestem. Nie żałuję, że poczułam znów bicie serca szybciej niż zwykle. Żałuję jedynie, że w moim własnym domu tego uczucia nie ma od dawna.

Dziś stoję na rozdrożu. Mogę udawać, że nic się nie wydarzyło i żyć dalej, tak jak dotąd. Mogę też spróbować zawalczyć o swoje małżeństwo – choć nie wiem, czy jest jeszcze o co. A mogę wreszcie pójść za tym, co obudziło się we mnie tamtej nocy, i poszukać szczęścia, nawet jeśli miałoby to oznaczać wszystko zmienić.

Nie wiem, co wybiorę. Wiem tylko, że jedno zdanie wciąż krąży mi po głowie: „Zdradziłam męża, i wcale nie jestem pewna, że tego żałuję”.