Kiedy Liza była mała, tata zostawił ją i jej matkę. To znaczy Lizę – tata, jej mamę - maż. Mama gorzko płakała w nocy w kuchni. Liza to usłyszała i też płakała. Było jej bardzo żal matki. Tęskniła za tatą ale wstydziła się tego, przecież je zostawił.

Znalazł nową żonę, żeby kochać nową Lizę. Miała inne imię, ale to nie ma znaczenia. Ważne jest, że teraz ją całuje przed snem.

Liza miała dziwne uczucia, kiedy słuchała płaczącej matki, wyjącej jak zranione zwierzę. Nie wybaczyła ojcu łez, ale nie chciała, żeby wrócił. Chciała jednak, żeby się tam nie zakorzenił, w nowej rodzinie. Żeby ta jego nowa żona i córka wypędziły go, tak jak kiedyś wypędzili stróża na działce, który otrzymywał pensję za ochronę, a sam kradł.

Liza chciała, żeby został sam, „odrzucony i samotny”, jak mawiała jej matka.

Ważne jest, aby kogoś kochać, pokazywać mu swoje rysunki, fryzury i pamiętnik.

Nie jest fajnie malować, jeśli nikt nie widzi rezultatów. Podbijanie świata nie jest interesujące, jeśli nikt nie chwali.

Ona i mama będą mieć siebie nawzajem, ale on nie. On ich nie ma.

Liza nie chciała wygrać. Chciała, żeby on przegrał.

Liza próbowała przytulić swoją płaczącą matkę, wybiegała z sypialni w piżamie w słonie, z otwartymi dłońmi, ale matka odpychała ją, zabierała jej ręce i błagała:

- Śpij już, błagam Cię...

I było tak wiele śmiertelnego zmęczenia w tej prośbie, że nawet dla małej Lizy było oczywiste, że jej matka nie żartuje.

Liza zdała sobie sprawę, że jej matka wytrzymuje cały dzień i nie płacze. A potem, w nocy, kiedy Liza śpi, wypłakuje oczy.

Pewnego dnia jej matka przyszła do matki. To znaczy babcia Lizy. Nie byli blisko i rzadko się widywali. Liza nie lubiła swojej babci, nawet gdy ona się z nią bawiła, wymyślała „przydatne” gry: na przykład pomoc przy grządkach. Liza była zadowolona, ​​że ​​jej babcia rzadko zabierała ją do siebie.

Babcia była zimna, a nawet niegrzeczna wobec matki, powiedziała jej surowo:

- Co ty siebie niszczysz? Masz dla kogo żyć. Masz kogo kochać. Przestań ryczeć. Żyj dla swojej córki.

A moja mama odpowiedziała:

- Córka to córka. On jest On!

Dla niewtajemniczonej fraza brzmi głupio, ale w kontekście sytuacji i, co najważniejsze, tonu, w jakim została wypowiedziana, brzmiała onieśmielająco.

Liza była śmiertelnie urażona przez matkę. Przeczytała między wierszami coś w rodzaju: po co mi ta dziewczyna, skoro życie bez niego nie ma sensu.

Jest taki czasownik: „zneutralizować”. Oznacza to unieważnienie, niedocenianie. Udawanie że ważne wcale nie jest ważne.

Liza uważała, że ​​jest bardzo ważna dla swojej matki, ale to zdanie wszystko zneutralizowało. Okazuje się, że Liza nic nie znaczy dla swojej matki, a ona nawet nie chce dla niej żyć.

Tego dnia między Lizą i jej matką zapanowało zimno i wyobcowanie. Liza zamknęła się w sobie, mogła godzinami leżeć na łóżku i oglądać swoją piżamę w słonie.

Mama przypisała to faktowi, że Liza również przeżywa odejście ojca. Ale nie mogła w żaden sposób pomóc córce: jej wewnętrzne zasoby ledwo wystarczały, by pokonać własny ból.

Mama z trudem przeżywała dni, nienawidzone poranki, wegetowała od czwartku do piątku, a w weekendy, kiedy nie musiała wstawać, leżała na kanapie z twarzą zwróconą do ściany.

A Liza przeżywała traumę wyobcowania. Nawet nie od taty, ale od mamy. Fakt, że jej tata jej nie potrzebuje, nie osłabił jej poczucia własnej wartości tak bardzo, jak fakt, że mama jej teraz nie potrzebuje.

Córka to córka. On jest On.

Sytuację pogarszał fakt, że „on” nie był ojcem biologicznym Lizy. Był ojczymem, który wychowywał ją od niemowlęctwa.

Oznacza to, że obcy człowiek, nawet nie ojciec jej dziecka, był dla matki ważniejszy niż ona, jej własna córka. To było bardzo traumatyczne przeżycie dla Lizy.

Lata minęły. Dwie dekady. Nawet więcej. Młyn życia już dawno zmiażdżył te doświadczenia, pogodził matkę i córkę. Liza już dawno została lekarzem, wyszła za mąż, urodziła bliźnięta.

Kiedy pacjenci przychodzili do Lizy, mówiła:

- Zdejmuj ubrania - i kiwała głową.

Ludzie się rozbierali, ale czekając na nią, nadal nieśmiało okrywali się ubraniami.

Tak i Liza. Dawno temu nauczyły się żyć spokojnie z matką, rozmawiały o wszystkim, matka była dla jej córek doskonałą babcią, ale ten temat był w środku ściśle zamknięty, a Liza nigdy w pełni nie obnażyła swojej duszy przed matką.

Relacje Lizy z mężem wyraźnie się pogorszyły w ostatnich miesiącach. Musiała coś robić, ale sił nie było: w pracy – kontrola za kontrolą, dzieci od bólu gardła po grypę i z powrotem...

Pewnego razu Liza położywszy dzieci do łóżek, weszła do kuchni i znalazła męża, który stał plecami do niej i palił przy oknie.

Rzucił palenie dawno temu, jeszcze przed narodzinami ich córek, a była to długa i bolesna droga, którą przebył tylko dzięki wsparciu Lizy.

Liza była jednocześnie zdenerwowana i podziwiała go. Palenie pasowało do niego, dodawało brutalności. Ale zrezygnowanie z siedmioletniego okresu „niepalenia” to nie tylko słabość, to głupota.

Obok męża stała stara walizka.

- Jedziesz na działkę? - zapytała Lisa.

- Nie na działkę - ciągnął mąż.

- A dokąd?

- Odchodzę.

- Gdzie idziesz?

- Odchodzę.

- Gdzie?

- Gdzie - to nie ma znaczenia, ważne - od kogo. Od Ciebie.

Liza nagle wszystko zrozumiała.

W młodości złamała nogę na lodowisku. Upadła i początkowo poczuła jakiś wewnętrzny trzask, a potem ból zalał ją po czubek głowy.

Teraz było tak samo.

W pierwszej chwili poczuła tępe pęknięcie - serce pękło jej na pół jak ciastko . A potem ból zalał jej głowę.

- To jest dla mnie ważne - gdzie. Może nadal możesz stamtąd wrócić? Powiedziała stanowczym szeptem. Głos gdzieś zniknął.

-Nie. Szczerze starałem się wrócić do Ciebie przez prawie rok. Ale to nie działa. Nie potrzebujesz mnie. Zmienisz się na tydzień, a potem znowu. Ponieważ nie potrzebujesz niczego poza pracą. Zdecydowałem o wszystkim. Oczywiście będę pomagał tobie i dziewczynom.

- Czy ona ma dzieci?

- Nieważne.

- Ważne. I tak się dowiem.

- Dwójkę.

- Rozumiem.

Liza podeszła do okna, wzięła od swojego męża do połowy wypalonego papierosa, zaciągnęła się głęboko, wyglądając przez okno. Znalazł sobie nową Lizę i nowe dzieci. Prawdopodobnie nowa Liza nie jest taka zimna, a dzieci nie są tak chorowite.

Wziął walizkę, westchnął głośno i wyszedł. Trzasnęły frontowe drzwi.

Minutę później do kuchni weszła mama. Liza zapaliła drugiego papierosa.

- Dziewczyny się nie obudziły, wszystko w porządku.

- Odszedł, mamo.

- Słyszałam.

- Chyba umrę, mamo. Nie mogę się bez niego obejść.

- Nie umrzesz - mama usiadła na stołku, rozciągnięta jak sznurek. - Nie umrzesz.

- Skąd wiesz?

- Przecież nie umarłam.

- Nie jestem tobą.

- Nikt nie jest mną. I nikt nie jest tobą. Ale ludzie nie umierają z powodu zdrady. Umierają ze słabości. A ty nie jesteś słaba. Jesteś mądra. Będziesz żyła dla dzieci.

- Ale dzieci to dzieci. On jest on.

- Tak. To jest inne. Ale nikt nie anulował życia. Kaszy. Szkoły. Spotkania. Pacjentów. Zębów mlecznych. Rajstop. Sukienek. To są koła ratunkowe ukryte na widoku. Będą pomagać.

- A on?

- A on nie. On odszedł.

- A potem…

- A potem dziewczyny dorosną i urodzą ci nowe dziewczyny. Albo chłopców. Zawsze jest ktoś do kochania.

- A jeśli go kocham? I nie będę mogła pokochać nikogo innego ...

- Czy pamiętasz, że mieliśmy w naszej działce szczeniaka, którego nie mogliśmy nauczyć, jak nie psuć w domu? Zajęło mi to całe lato, ale nie ... Po tym nie chcę już mieć psów.

- Fu, mamo ... Ja tu ... mówię o miłości.

- Tak, kochaj na zdrowie - moja mama usiadła, jakby połknęła gulę i spojrzała na stół. - On cię skrzywdził. I on to zrobi. Wiele razy. Miłość nieodwzajemniona żyje, jeśli można liczyć na heroizm przedmiotu miłości. A jeśli on, znalazł nową rodzinę, nie przychodzi do swoich własnych dzieci, ale zabiera obcych nad morze, jest dla ciebie niegrzeczny i nie spełnia swoich obietnic, wtedy miłość szybko uschnie.

- Mówisz teraz o sobie? Albo o mnie?

- Mówię o życiu ...

Liza słuchała swojego serca. W końcu się rozpadło. Całkowicie! Jak ciasteczko owsiane!

Liza spojrzała na matkę. Zauważyła, ile straciła w ostatnich latach. Kiedy Liza jest w pracy, wszystko jest na jej głowie. A ona radzi sobie ze wszystkim, nie narzeka, kocha. Ale płaci też swoją cenę za tę miłość.

Liza w tej chwili wszystko jej wybaczyła. Tamten dzień, tą rozmowę, tą piżamę w słonie.

Zrozumiała mamę. Nie jako córka, ale jako kobieta.

Mama była tylko żywą, zranioną, oddaną kobietą, która zamiast serca miała pokruszone ciasteczka owsiane.

Ale jako małe dziecko jest to całkowicie niemożliwe do zrozumienia. Ponieważ słonie na piżamach są zdesperowanymi partyzantami i nie udzielają odpowiedzi.

Życie samo w sobie poddaje odpowiedzi. Nie otwierając ust, szepcze do twojej pulsującej duszy: „Żyj. Kochaj. On jest on. A dzieci to dzieci! ... ”

A kiedy z ufnością podnosisz swoją zalana łzami twarz do światła lampki nocnej w kuchni, życie z pasją dodaje swoją charakterystyczną ściągawkę: „I NAJWAŻNIEJSZA RZECZ: TY TO TY!”.

Główne zdjęcie: leafclover.club