Każdy z nas potrzebuje od czasu do czasu przewartościować swój pogląd, zwłaszcza jeśli pojawia się uporczywe poczucie, że „coś jest nie tak”. Tylko ciężka praca nad sobą, prowadzi do szczęśliwego życia. Ponieważ szczęścia wokół jest tylko tyle, ile go zauważysz i powiększysz.

Moja starsza siostra (mamy różnicę w 28 lat) beształa mnie, gdy jadłam maliny z krzaka. Bo maliny są do dżemu. Nadeszłaby zima i miło byłoby otworzyć słoik z domowym dżemem.

Z jakiegoś powodu nie pomyślała o tym, że jedzenie dżemu latem też jest super. Zaś zrywanie z krzaka było zachwytem.

W rzeczywistości nie można było nic zjeść. Ani truskawki (dżem!), ani rokitnik (suszony i dodawany do kompotu), ani grzyby (przetwory na zimę).

Była to działka mojego ojca, którą kupił i do której bardzo niechętnie jeździł tylko dlatego, że dziecko (ja) potrzebowało świeżego powietrza (a także wszy, ciągłych rozstrojów żołądka i kleszczy na głowie).

Tata wychodził na podwórko (czyli ogródek warzywny) tylko po to, żeby się opalać. Nie obchodziły go dżemy, przetwory i inne rzeczy, które na targu sprzedawano w dużych ilościach.

Ale ponieważ dziecko (ja) chciało maliny z krzaka, trzeba było kłócić się z siostrą. Nie mogła się pogodzić z tym, że zapasy były zagrożone. Jakoś nie potrafiła żyć chwilą obecną, ciągle miała plany na odległą przyszłość: owoce na zimę, czarny kawior na Nowy Rok.

To niesamowita cecha charakteru - nieumiejętność cieszenia się chwilą obecną. Trzeba odkładać, gromadzić zapasy, przygotowywać się na ten wyjątkowy moment, kiedy będzie można pozwolić sobie na odrobinę radości. I, co najważniejsze, zabraniać innym czerpania przyjemności.

Znajomy opowiadał mi kiedyś, że jego ciotka (w wieku mojej siostry) przyłapywała go, również w domku letniskowym, gdy wpadał do domu po jakieś bułki czy słodycze i mówiła: „Przestań już to robić!”. I nie dlatego, że zamierzała wykorzystać go do prac domowych. Na pytanie: „Dlaczego?” - mówiła: „Bo tak!”, i kazała mu zostać w swoim pokoju.

Dobre jest złe.

Mama mojej przyjaciółki przeżywa panikę przed każdym wyjazdem. Wyobraża sobie trzęsienia ziemi, powodzie, kradzieże, choroby. Dom również ciężko zostawić, w razie gdyby doszło np. do pożaru. Nie ufa swojemu mężowi. Myśli, że zaraz się upije, zacznie palić - i oczywiście zaśnie z papierosem. Może nawet sprowadzić kogoś, kto ukradnie jej firanki. Albo cokolwiek innego, co jest cenne dla niej.

Nie można po prostu pojechać gdzieś i dobrze się bawić. Za szczęście płacisz niepokojem.

Mam znajomego, który bardzo poważnie podchodzi do wypowiadania takich aforyzmów:

- Nie może być po prostu tak dobrze. Coś musi się wydarzyć.

Takie stwierdzenia wytrącają mnie z równowagi. Nie mogę zrozumieć o co chodzi. Wydaje mi się, że jeśli teraz czujesz się dobrze, to będziesz się czuł jeszcze lepiej. Ponieważ wchłaniasz przyjemność i ona przylega do skóry jak opalenizna, chroni cię przed problemami pojawiającymi się w życiu.

Miałam depresję i wtedy też myślałam, że szczęście przyjdzie, gdy... wtedy podałam powód. Nie teraz. Aby odczuwać radość, trzeba mieć dobry powód.

To ma swoją nazwę – „anhedonia”, a także „agnozja”. Psychiatrzy będą mnie karcić za używanie tego terminu na próżno, ale anhedonista to zbyt piękna i trafna nazwa dla ludzi, którzy co chwilę psują sobie życie, zabraniając przyjemności.

Ostatnio anhedonia stała się tak powszechna, że aż zaskakuje.

Wrzucasz na Facebooka zdjęcie na tle oceanu i natychmiast zostajesz obwiniony o czyjąś śmierć, katastrofę samolotu, nowe sankcje, czołgi niszczące kolej i tak dalej. Winny jesteś Ty osobiście i Twoje szorty, ręcznik i krem do opalania.

Ludzie czepiają się tych naprawdę tragicznych wydarzeń, aby odwrócić uwagę od swoich, choć niewielkich, ale jednak radosnych przeżyć. Mam wrażenie, że modne stało się cierpienie, smutek i lęk.

Szczerze mówiąc: nie boję się.

W życiu zawsze dzieje się coś strasznego lub niepokojącego. Z innymi ludźmi, z całymi krajami, z twoim krajem, z twoimi przyjaciółmi i z twoim życiem. To często sprawia, że jest ciężko, a ty się martwisz i współczujesz, albo sam masz zły okres, ale tak działa świat.

Nie ma innej koncepcji życia. To się nigdy nie skończy, dobrobyt nie zstąpi na nas nagle i na zawsze.

Jeśli możesz się dziś dobrze bawić, zrób to.

Ojciec mojej przyjaciółki, który przez dwadzieścia lat w ZSRR był pozbawiony możliwości kręcenia filmów, miał ogromne długi. Ale zawsze, gdy ponownie pożyczał pieniądze, cała rodzina wybierała się do restauracji. Nie tylko po to, by zjeść coś pysznego, ale by poczuć, że życie to nie tylko brak pieniędzy, nuda i obleśne radzieckie cenzury. To sprawiło, że poradził sobie. (Spłacił swoje długi, na wypadek gdyby ktoś się zastanawiał).

Widzisz, nie wspominamy potem złych rzeczy, ale tylko te dobre. Wszystkie złe rzeczy zostają zastąpione, natomiast te dobre nagle pojawiają się w naszej pamięci i mienią się tak, jakby dopiero co zostały umyte i wypolerowane. I żyjemy tylko tymi fragmentami, a nie kolejnymi zmartwieniami i kłopotami.

W czasie depresji bałam się latać samolotami. Aż mdlałam z tego powodu. Potem nauczyłam się robić to ponownie, ale aerofobia trwa długo i boleśnie - na zasadzie przyzwyczajenia.

Aż pewnego dnia zajmuję miejsce, patrzę przez okno i uświadamiam sobie, że wcale się nie boję. Ani latać, ani się rozbić, ani umrzeć. Bo jestem szczęśliwa. I nie mam obiektywnego powodu do tego. Nie napisałam powieści, nie zdobyłam za nią Nagrody Bookera, nie wynalazłam lekarstwa na raka, nie urodziłam piątki dzieci.

Jestem po prostu szczęśliwa. Czuję się dobrze. Kocham swoje życie. Jem maliny z krzaka i jeżdżę na wakacje - i nie dlatego, że mam dużo kasy, ale dlatego, że tak właśnie chcę.

Sztuczka polega na tym, że jeśli jesteś szczęśliwy, nie ma strachu przed życiem lub śmiercią.

Główne zdjęcie: fit4brain.com