Czuję, że jeśli mama wkrótce się od nas nie wprowadzi, weźmiemy z mężem rozwód. Mama jest bardzo utalentowana w nastawianiu nas przeciwko sobie. Wiedziałam, że nie podoba jej się mój wybór partnera, ale myślałam, że narodziny wnuczki jakoś pogodzą ją z rzeczywistością.
Teraz wydaje mi się, że tylko udawała, że go lubi, a tak naprawdę próbuje nas ze sobą skłócić. Mój mąż i ja wynajmujemy mieszkanie, w kredyt postanowiliśmy się jeszcze nie angażować, ponieważ jestem na urlopie macierzyńskim, a jeśli mój mąż straci pracę, nie będziemy w stanie spłacić kredytu.
Z wynajmowanego mieszkania przynajmniej tymczasowo będziemy mogli przenieść się do jednego z moich rodziców lub znaleźć tańszą opcję, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dlatego zdecydowaliśmy, że odłożymy kredyt do momentu, kiedy skończę urlop macierzyński.
Ogólnie rzecz biorąc, nie spodziewałam się, że moja matka zamieszka z nami. Ale miałam trudną ciążę, a potem równie trudny poród, więc kiedy moja mama zaproponowała, że przyjedzie i pomoże, ucieszyłam się. Mój mąż też nie miał nic przeciwko.
Ale kiedy moja mama przyjechała, sprawy nie były takie, jak sobie wyobrażałam. Mimo że zapewniała mnie, że nie zamierza angażować się w nasz związek, nadal to robiła. Nie bezpośrednio, ale jakieś stałe zaczepki, niby nic, ale po niektórych tekstach człowiek myśli w określony sposób.
Na przykład mąż przyszedł z pracy, zjadł i położył się oglądać telewizję. Co w tym złego? Z dzieckiem siedzę wtedy ja albo mama, po co nam on trzeci?
Pracował cały dzień na nogach, widać, że jest zmęczony, to niech sobie trochę odpocznie. A gdybym potrzebowała pomocy, to wiem, że by pomógł. Moja mama nie mówi nic wprost zięciowi, ale wzdycha do mnie, że mąż leży na kanapie, a ja wszystko robię dookoła.
- Zdaje sobie sprawę, że wrócił z pracy, ale jak ja wyjadę to już się przyzwyczai, a ty będziesz potem cierpieć. On nawet nie próbuje nic zrobić. Może się mnie wstydzi, a potem będzie pomagać.
Albo zaczyna mówić o mieszkaniu. To trochę daleko, a samo mieszkanie nie jest najlepszą opcją, ale przecież rozumie, że teraz jesteśmy ograniczeni finansowo. Zaczyna rozmawiać ze mną, a jakbym chciała, a co bym chciała, a potem zaczynam żałować, że nie możemy sobie na to pozwolić.
Mój mąż to wszystko słyszy, ale nic nie mówi. Po prostu tak sobie rozmawiamy, mama nic mu nie zarzuca, a czepianie się słówek to ostatnia rzecz, jaką można zrobić. Ale po chwili mama zaczyna rozmowę z zięciem, też pozornie o niczym, nie oskarżając, nie potępiając wprost, ale czepiając się.
- Wujek Władek szuka pomocnika do pracy, nie chcesz? No wiem, że pracujesz, ale może chciałbyś więcej zarabiać. Ale nie, nie, to twoje życie. Wystarcza wam to dobrze.
Takie rozmowy są na porządku dziennym. Zdanie tu, zdanie tam, pozornie niewinne pytanie, a potem kłócimy się z mężem, bo ta negatywność się kumuluje. Niby pomaga mi przy dziecku, ale jednocześnie w mieszkaniu jest bardzo napięta sytuacja, która z każdym dniem staje się bardziej wybuchowa.
I w rezultacie sytuacja wygląda tak, że jeśli mama wyjedzie, to będzie trudniej, a my z mężem będziemy nerwowi i będziemy się kłócić. A jeśli mama nie wyjedzie, to znów będziemy się kłócić przez jej podchwytliwe uwagi.
Lepiej byłoby, żeby w ogóle nie przyjechała, wydaje mi się, że wtedy byłoby nam o wiele łatwiej, a teraz już wszyscy jesteśmy na granicy wytrzymania. Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić.