Kiedy postanowiłam jechać do pracy za granicę, nie chciałam myśleć o złych rzeczach. Po przeczytaniu komentarzy moich rodaków i rozmowach z tymi, którzy osobiście wyjechali za granicę, postanowiłam uwolnić się od wszelkich negatywnych myśli i liczyć tylko na to, co najlepsze.
Oczywiście nie wszyscy obiecywali mi złote góry i mówili, że będzie ciężko ze znalezieniem pracy. Ale większość ludzi nie opowiadała mi przerażających historii, że należy ciężko pracować, by cokolwiek zarobić. W przeciwnym razie, po co w ogóle tam jechać?
Uważam, że mam pozytywne podejście do życia. Bez tego byłoby ciężko. Moja rodzina, czyli dzieci i mąż, zawsze mnie wspierali. Kiedy byłam już na miejscu, zdałam sobie sprawę, że nie mam większych szans na znalezienie dobrej pracy, ale uśmiechałam się i starałam się nie wpadać w rozpacz.
Prawdopodobnie los sam zdecydował, że takiej osobie jak ja należy pomóc: po zaledwie trzech miesiącach niepewności udało mi się znaleźć dobrą pracę, która we wszystkim mi odpowiadała.
Nowa praca
Zaczęłam opiekować się starszą kobietą, która była zdrowa, całkiem dobrze sobie radziła, ale często nie miała energii i chyba była samotna. Zdarzało się więc, że budziła się jako pierwsza, robiła kawę i przychodziła mnie obudzić, by przywitać nowy dzień. Były też takie dni, kiedy musiałam się z nią kłócić przez pół godziny, żeby wyszła na zewnątrz zgodnie z zaleceniami lekarza. I nie miało to nic wspólnego z pogodą, uwierz mi.
W ciągu sześciu lat, póki jej pomagałam, zostałyśmy dobrymi przyjaciółkami, a przynajmniej dobrymi znajomymi. Owszem, nie było łatwo, gdyż każdy ma własne przyzwyczajenia i trudny charakter, zwłaszcza w takim wieku. Ale samotna kobieta, która zdecydowała się nie wychodzić za mąż, nie szukać partnera i nie mieć dzieci, okazała się nie taka zła.
Na przykład uwielbiała słuchać opowieści o moim życiu, o mojej rodzinie, a nawet o tym, co lubię gotować. Często uczestniczyła podczas moich rozmów z mężem, dziećmi i była to nasza wspólna decyzja.
Zanim odeszła, dała mi kilka tysięcy w gotówce. Tak po prostu. Jakby wiedziała, że wkrótce te pieniądze będą mi potrzebne. Przyjęłam to bez wahania, bo niby dlaczego miałabym odmówić? Jeśli ktoś chce czynić dobro i może sobie na to pozwolić, to nie mam nic przeciwko.
Ogólnie rzecz biorąc, nie przyjechałam tu tylko po to, żeby poznawać innych, gdyż naprawdę potrzebowałam pieniędzy, żeby poprawić jakość życia mojej rodziny. Myślę więc, że to był dobry bonus od wspaniałej osoby, której jestem bardzo wdzięczna.
Powrót do domu
Nic więc dziwnego, że kiedy wracałam do domu, byłam w bardzo dobrym nastroju. Zarezerwowałam sobie kilka dni, podczas których kupiłam mężowi i dzieciom prezenty, lokalne przysmaki i ubrania. Jeśli porównać, to ceny za granicą są naprawdę bardzo atrakcyjne.
Spodziewałam się, że po powrocie nie będę miała efektu wow i nie zaskoczą mnie ceny w naszych sklepach. Inflacja, kursy walut i tak dalej. Ale żeby aż tak... Mięso czy ryba naprawdę sporo kosztują, ale nie mówmy o smutnych rzeczach. To już inny temat do dyskusji.
Kiedy wróciłam do domu, do własnej rodziny, rozdałam wszystko, co kupiłam i nie zapomniałam o moich krewnych. Czemu nie, skoro i tak udało mi się przywieźć ze sobą trochę pieniędzy, więc wyjazd za granicę, według mnie, był bardzo udany.
Poza tym mój mąż też nie siedział bezczynnie: pracował, starał się utrzymać rodzinę, do tego nigdy nie rozpieszczaliśmy dzieci. Mają co jeść, w co się ubrać, nie są gorsze od innych. Na resztę przyjdzie czas, przecież nie jesteśmy bogaci.
Przez różowe okulary
Ale potem wszystko powoli zaczęło zmierzać do tego, że przestałam pozytywnie myśleć. Po pierwsze, aklimatyzacja. Powrót z turystycznego kraju, gdzie zawsze jest ciepło, do miasta, gdzie za oknem pada śnieg i nie widać nawet skrawka zieleni, jest stresujące. Próbowałam pójść do centrum, popatrzeć na innych ludzi, zacząć ponownie pozytywnie myśleć.
Ale nie byłam w stanie tego zrobić. Wszyscy są niezadowoleni, ciągle gdzieś pędzą. Na samym początku było ciężko ze względu na to, że przez ostatnie kilka lat moje życie wyglądało zupełnie inaczej.
No cóż. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Byle tylko w domu z moją rodziną wszystko było dobrze. Ale nawet wtedy przeżyłam rozczarowanie. Dzieci były już dorosłe, więc interesowała ich bardziej kwestia finansowa niż własna matka. Ciągłe prośby o kupno tego i tamtego, jakieś nieporozumienia, a nawet obrażanie się... Nie spodziewałam się tego i starałam się robić wszystko, by wszystkim dogodzić.
Mój małżonek ze swojej strony naciskał na mnie w innej sprawie. Przez cały ten czas wychowywał dzieci sam i dlatego nie powinnam ich rozpieszczać. Byłoby lepiej, gdybym nie wydawała pieniędzy, a przekazała je do wspólnego budżetu, a on, jako głowa rodziny, mądrze będzie nimi zarządzał.
Co robić dalej
Kiedy powiedziałam mu, że ja też powinnam uczestniczyć w podejmowaniu ważnych decyzji, tylko się uśmiechnął i puścił mi oczko. „Co ty tam wiesz, kochanie. Jestem mężczyzną” - tak to wyglądało. Oczywiście nie schowałam gotówki, ale na wszelki wypadek zostawiłam sobie pieniądze, które otrzymałam od starszej kobiety. Co prawda wydawało mi się, że mąż nie był zbytnio zachwycony. Chciał zrobić remont i nawet myślał o przeprowadzce. Ale w jaki sposób potem mieliśmy się utrzymywać?!
Ale najbardziej zaskoczyła mnie teściowa. Kiedy zobaczyłyśmy się po raz pierwszy po moim przyjeździe, zapytała mnie cichutko, nawet z pogardą, kiedy zamierzam wrócić, gdyż niektóre kobiety pracują za granicą przez 10-15 lat. Pomyślałam wtedy, że chyba coś jej się pomyliło, gdyż zapomniała o zasadach przyzwoitości.
Zatem nie zwróciłam większej uwagi na jej słowa. Ale teraz, widząc, jak reaguje moja rodzina, nie zdziwiłabym się, gdyby wszyscy zaczęli mnie namawiać na powrót. Przynajmniej takie mam wrażenie. Ale nie chcę wracać, gdyż jestem zmęczona. Do tego jakie są szanse, że znowu mi się poszczęści i dostanę normalną pracę?
Tak właśnie się dzieje, gdy starasz się nie zniechęcać i oczekujesz tylko tego, co najlepsze. Ale wszystko jest inaczej. Gdy wrzucisz na luz, wszystko w mgnieniu oka może się zmienić na gorsze. Ale to jest w porządku. Najważniejsze to nie zniechęcać się i nie zmieniać swoich zasad. Uważam, że wtedy wszystko będzie dobrze. Przynajmniej trzeba w to wierzyć. W końcu nie ma nic innego do stracenia.