Mam na imię Teresa. Mam 58 lat i dopiero niedawno po raz pierwszy zrobiłam coś tylko dla siebie. Bez pytania, bez tłumaczenia, bez zgody męża. I po raz pierwszy od wielu lat poczułam się… wolna.

Z Edwardem jesteśmy małżeństwem od ponad trzydziestu lat. Dobre małżeństwo, tak mówili wszyscy. I rzeczywiście — nigdy nie było zdrad, nie było przemocy, żadnych dramatów. Ale dziś już wiem, że nie zawsze trzeba krzyczeć, by kogoś zranić. Czasem wystarczy latami nie widzieć tej drugiej osoby.

Od początku Edward miał pasje. Najpierw były to rowery górskie. Potem fotografia, z całym zestawem obiektywów, statywów, plecaków. Przez ostatnich dziesięć lat największą jego miłością stały się motocykle. Kupował, odnawiał, jeździł. Czasem po Polsce, czasem za granicę z grupą znajomych.

Ja nigdy nie narzekałam. Pakowałam mu kanapki na drogę, dbałam o to, żeby miał wyprasowane ubrania i wszystko przygotowane. Kiedy dzieci były małe, sama ogarniałam dom. Kiedy dorosły — też wszystko spoczywało na moich barkach. Ale nie przeszkadzało mi to. Cieszyłam się jego radością.

Sama nie miałam pasji. Nie dlatego, że nie chciałam, tylko nigdy nie było czasu. Dzieci, praca, dom. A potem już było jakoś tak… za późno. Tłumaczyłam sobie, że przyjdzie jeszcze mój moment. Czekałam.

I w końcu przyszedł. Moja koleżanka Ela zaproponowała mi kurs malarstwa akwarelowego w domu kultury. Zajęcia raz w tygodniu, wieczorem. Pomyślałam — dlaczego nie? Zawsze lubiłam rysować. Nigdy nie próbowałam malować, ale poczułam, że chcę spróbować.

Z radością opowiedziałam o tym Edwardowi przy kolacji.

- Taki kurs? W tym wieku? - skrzywił się. - Przecież to strata czasu i pieniędzy. I kto wtedy zrobi kolację?

Zamurowało mnie. Myślałam, że żartuje. Ale nie — mówił serio.

- Całe życie robisz to samo - dodał. - Teraz ci się zachciało malować? Co to za fanaberie?

Zrobiło mi się zimno. Nie dlatego, że nie chciał się cieszyć razem ze mną. Tylko dlatego, że tak łatwo przyszło mu nazwać mnie egoistką. Przez trzydzieści lat nie powiedziałam ani słowa na jego wyjazdy, zakupy, pasje. Nigdy nie zapytałam, ile kosztował nowy aparat czy kask. A teraz, kiedy ja raz poprosiłam o jeden wieczór w tygodniu — usłyszałam, że to głupie i że "zostawiam dom".

Zamknęłam się w sobie. Chodziłam przez kilka dni jak cień, z uczuciem, jakby ktoś podciął mi skrzydła, zanim zdążyłam wzlecieć. Edward zachowywał się normalnie, jakby nic się nie stało. Oglądał w salonie swoje programy o mechanice, dzwonił do kolegów z forum motocyklowego, planował kolejny wyjazd. A ja w tym czasie myślałam tylko o jednym: czy rzeczywiście jestem egoistką, bo chcę czegoś dla siebie?

Ela zadzwoniła i zapytała, czy się zapisałam. Skłamałam, że nie wiem. A potem… potem długo siedziałam wieczorem w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i zadałam sobie pytanie: ile jeszcze mam czekać? I na co?

Poszłam na kurs.

Pamiętam, jak się ubierałam — zaskakująco długo. Niby zwykłe zajęcia w domu kultury, ale czułam się, jakbym szła na pierwszą randkę. Ubrałam niebieski sweter, który leżał na dnie szafy, bo "był za ładny do domu". Przed lustrem poprawiałam włosy trzy razy. Serce biło mi szybciej niż powinno.

W sali było kilkanaście kobiet. Większość podobna do mnie — dojrzałe, ciepłe, trochę onieśmielone. Instruktorka miała w sobie tyle pasji, że zapomniałam o wszystkich wątpliwościach. Przez dwie godziny malowałam liście i kwiaty, śmiałam się z innymi, myliłam kolory i byłam szczęśliwa jak dziecko.

Po powrocie Edward milczał. Nawet nie zapytał, jak było. Zastałam go przy komputerze, przeglądał części do jakiegoś motocykla.

- Zrobiłam sobie kanapkę - rzucił tylko. - Nie było cię.

Wzruszyłam ramionami.

- W czwartki nie będzie mnie. Mam zajęcia - odpowiedziałam spokojnie.

Nie zareagował. I dobrze. Nie potrzebuję już jego aprobaty.

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Wciąż chodzę na kurs. W domu zawiesiłam swoją pierwszą pracę - delikatną akwarelę z gałązką magnolii. Patrzę na nią codziennie i przypominam sobie, że nie jestem tylko dodatkiem do czyjegoś życia.

Edward chyba się pogodził. Zaczął sam robić zakupy, czasem nawet sprząta. Nie rozmawiamy o tym głośno, ale wiem, że coś się zmieniło. Może zrozumiał. A może po prostu widzi, że nie ustąpię.

Czy żałuję? Ani trochę. Bo czasem trzeba poczuć, że też się jest ważną. Nawet jeśli najbliżsi tego nie zauważyli przez lata.

Bo ja też jestem. I mam do tego prawo.