Ich lot odbył się w Wigilię 1971 r., a samolot miał już siedem godzin opóźnienia.
Juliane Koepcke miała siedemnaście lat i bardzo chciała wrócić do domu. Właśnie skończyła szkołę średnią w Limie i wracała do domu, do stacji badań biologicznych Panguana, którą jej rodzice założyli w puszczy amazońskiej, 150 kilometrów na południe od Pucallpy. Przez trzy lata mieszkała w Panguanie z matką Marią i sporadycznie z ojcem Hansem-Wilhelmem Koepcke. Rodzice są zoologami.
Ich lot odbył się w Wigilię 1971 r., a samolot miał już siedem godzin opóźnienia. Kiedy Juliane i jej matka weszły na pokład, było już po południu. Lot do Pucallpy miał trwać niecałą godzinę. Około 25 minut po rozpoczęciu lotu samolot LANSA Flight 508 znalazł się w strefie silnych turbulencji i zaczął się gwałtownie trząść. Górne przedziały otworzyły się, przez co spadły wszystkie bagaże z prezentami świątecznymi na pasażerów oraz załogę. Samolot mógł zawrócić, ale trzeba było dotrzymać harmonogramu, więc piloci kontynuowali lot.
Juliane Koepcke wraca na miejsce katastrofy w 1998 r.
Po około dziesięciu minutach Juliane zobaczyła piorun, który uderzył w lewe skrzydło. Usłyszała, jak mówi jej matka: „To już koniec, to koniec”. Natychmiast po tym samolot zaczął spadać.
„Było bardzo ciemno, ludzie krzyczeli, a potem słyszałam tylko rzężenie silników” - wspomina Juliane.
Samolot zaczął się rozpadać, oddzielając ją od pozostałych pasażerów. W następnej chwili zdała sobie sprawę, że jest wciąż przypięta pasami do fotela i zobaczyła zbliżające się liście dżungli.
„Zobaczyłam zbliżające się liście dżungli. Potem straciłam przytomność i nic więcej nie pamiętam” - opowiada.
Kiedy obudziła się następnego dnia, zobaczyła, że jest otoczona przez gęste liście. Nie było tam nikogo poza nią.
Samolot leciał na wysokości 6 400 metrów, gdy zderzył się z burzą. Zaczął się rozpadać na wysokości około 3000 metrów i z tej wysokości właśnie spadła dziewczyna. To, że przeżyła, było cudem. Nawet jej obrażenia - złamany obojczyk, zwichnięte kolano, kilka ran na ramionach i nogach - były niewielkie.
„Leżałam tam przez resztę dnia i całą noc, aż do następnego ranka - pisze w swojej książce „When I Fell from the Sky” (Kiedy spadłam z nieba), która ukazała się w 2011 r. - Miałam przemoczoną odzież, byłam cała brudna. Wyglądało na to, że przed tym ciągle padał deszcz”.
To była pora deszczowa, więc w zasięgu ręki nie było owoców do zebrania ani suchych gałęzi do rozpalenia ogniska.
Juliane Koepcke z rodzicami
Mimo trudnej sytuacji Juliane nie odczuwała strachu. Spędziwszy trzy lata z rodzicami na stacji badawczej, Juliane nauczyła się wiele rzeczy na temat życia w lesie deszczowym. „Rozpoznałam odgłosy dzikich zwierząt z Panguany i zdałam sobie sprawę, że jestem w tej samej dżungli” - mówi.
Ojciec nauczył Juliane, jak przetrwać, gdyby zgubiła się w dżungli. „Zawsze szukaj strumienia - mawiał jej ojciec. - Podążaj wzdłuż strumienia do rzeki. Rzeki są ścieżkami Indian Conibo, Shipibo i Kakataibo, drwali i właścicieli plantacji. Jeśli zgubisz się w dżungli, rzeki mogą być twoją jedyną nadzieją na ratunek”. Uzbrojona w długi patyk, który ma odstraszać jadowite węże, Juliane zaczęła szukać rzeki.
Juliane miała na sobie bardzo krótką sukienkę bez rękawów i białe sandałki. Zgubiła okulary, bez których ledwo widziała, a także jeden but, ale drugi zachowała i mogła nim sprawdzać drogę przed sobą.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Juliane, było poszukiwanie matki w miejscu katastrofy. Nie udało jej się jednak znaleźć. W niewielkiej odległości znalazła małą paczkę, która wypadła z samolotu, a w której było kilka zabawek i kawałek świątecznego ciasta. Próbowała zjeść ciasto, ale nie nadawało się do spożycia. W paczce znajdowała się jeszcze małe opakowanie cukierków. Włożyła saszetkę do torby.
Juliane i jej matka wyruszyły do lasu deszczowego w 1959 roku.
Dżungla była pełna niebezpieczeństw. Wśród liści czaiły się jadowite pająki i węże. W powietrzu unosiły się muchy i komary. Z pobliskich drzew zwisały kuszące owoce, ale Juliane unikała wszystkich owoców, których nie znała, bo mogły być trujące.
Wkrótce Juliane znalazła mały strumień i zaczęła podążać za nim, mając nadzieję, że w końcu doprowadzi ją do rzeki.
Czwartego dnia znalazła pierwsze szczątki samolotu - fotele z trzema pasażerami wbite głową w ziemię. Na widok trupów przeszedł ją dreszcz.
Brak jedzenia, upał, ciągłe ukąszenia komarów i rany zaczynały jej doskwierać. Złamany w katastrofie obojczyk bolał ją z dnia na dzień coraz bardziej, rana na nodze utrudniała chodzenie, ale mimo to szła do przodu. Rzeka stawała się coraz szersza i płynęła coraz szybciej. Dziesiątego dnia znalazła małą łódź przycumowaną do brzegu, a obok niej ścieżkę prowadzącą do małej chatki. W środku nie było nikogo.
Znalazła kanister benzyny i użyła go, aby udzielić sobie pierwszej pomocy i zdezynfekować rany. Pamiętała, jak jej ojciec usuwał larwy u psa za pomocą nafty i próbowała zrobić to samo ze swoimi ranami. Gdy tylko polała rany benzyną, wypełzło z nich kilkadziesiąt robaków. Wyciągnęła około trzydziestu larw ze swoich skaleczeń i poczuła ogromną dumę z siebie.
Juliane Koepcke po ciężkich przeżyciach.
Tej nocy spała w tym domku. Następnego dnia rano zamierzała kontynuować wędrówkę w dół rzeki, ale ponieważ padał deszcz, postanowiła chwilę odpocząć. Ten deszcz uratował jej życie. Kilka godzin później do domku wpadła grupa wędkarzy, którzy byli oszołomieni widokiem białej kobiety, pokrytej ranami i ledwo żywej. Mężczyźni opatrzyli jej rany i dali coś do jedzenia. Następnego dnia przewieziono ją łodzią do pobliskiej wioski, a stamtąd przetransportowano ją samolotem do szpitala.
Juliane Koepcke spędziła jedenaście nocy w amazońskiej dżungli. Była jedyną osobą, która ocalała.
Po tym wydarzeniu Juliane wróciła do Niemiec, skąd pochodzili jej rodzice. Podobnie jak oni, Koepcke ukończyła studia biologiczne i wróciła do Peru, by prowadzić intensywne badania nad ssakami, zwłaszcza nietoperzami. W 1974 roku powstał film „Miracles Still Happen” oraz film Wernera Herzoga „Skrzydła nadziei”. W 2011 r. Juliane opublikowała swoją autobiografię „When I Fell from the Sky”.
Juliane Diller jest obecnie żoną Ericha Dillera, który jest entomologiem, i kieruje rezerwatem założonym przez jej rodziców. Panguana jest dziś najstarszą biologiczną stacją badawczą w Peru. W rezerwacie rośnie ponad 500 gatunków drzew, żyje 160 gatunków gadów i płazów, 100 gatunków ryb, siedem odmian małp i 380 gatunków ptaków.
Juliane Koepcke wraca na miejsce katastrofy lotniczej w 1998 roku.
Główne zdjęcie: storyfox